» Blog » Cienie w krainie Komunikacji Interpersonalnej
26-02-2008 15:35

Cienie w krainie Komunikacji Interpersonalnej

W działach: rpg, felietony, pasja i hobby | Odsłony: 18

Cienie w krainie Komunikacji Interpersonalnej

Utarła się zasada, że szczera rozmowa z graczami rozwiązuje większość problemów sesyjnych, a wcześniejsze definiowanie kontraktu zapobiegną wielu nieporozumieniom. Praktyka jednak idzie zupełnie innym torem i wydaje mi się, że nie ma wiele wspólnego ze stanem idealnym. Przynajmniej tyle wyniosłem z kilku ostatnich swoich sesji i z rozmów z innymi Mistrzami Gry, którzy aktywnie wykorzystywali ten sposób komunikacji w celu lepszego sprofilowania drużyny, określenia oczekiwań i podsumowania minionych sesji.

 

Samouctwo. Jesteśmy kalekami komunikacyjnymi, którzy partnerstwa i szczerego wyrażania tego, co sądzimy i czujemy uczymy się dopiero w dorosłym życiu. Dlaczego? Układ partnerstwa w rodzinie pomiędzy dziećmi a rodzicami bazuje na drenażu ról społecznych. Rodzina nie jest demokratyczna, pilnuje bowiem tych ról. Jaki dzieciak w wieku 10 lat odważy się wejść w normalną szczerą rozmowę np. na temat, że, nie chce chodzić na religię. Masz chodzić i koniec. Który licealista powie "nie idę na studia, tylko chce zostać muzykiem rockowym", a rodzic odrzeknie "w porządku, twój wybór". Jaka pociecha powie "nie lubię jeździć do ciotki, bo jej nie znoszę". Ile młodożeńców bierze ślub kościelny i wyprawia tylko po to huczne wesele, aby zadowolić oczekiwania rodziny? Oczywiście, to nie przywara tylko zwykła cecha rodziny. Bo z niej nie wynosi się umiejętności asertywnej komunikacji, tylko umiejętność dostosowywania się do swojej roli. Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy. Potem szkoła - pamięciówki zamiast dyskusji i rozumienia albo też bardzo modne "moderowane dyskusje, w których dochodzi się zawsze do słusznego wniosku", narzucanie autorytetów i infantylne traktowanie. Tak, w szkole doskonalimy taktykę nieszczerości i ściemniania. Dalej wychowanie religijne i mentalność konserwatywna. Oj, tutaj już nie ma wolności myśli, tutaj jest dyktat moderowanych dyskusji lub szklanego muru, na którym zatrzymuje się każda rozmowa. Jest tak, a nie inaczej i koniec. Musisz wierzyć. To się czuje. Tresowanie takiej mentalności skutecznie ściąga człowieka w dół, uczy się konformizmu, nie wyrażania głośno swych opinii, nie zadawania trudnych pytań, nie stawiania odważnych tez pod dyskusję, lecz przytakiwania grupie w imię autorytetów, "Moralności" i "Tradycji". Dodatkowo właśnie w młodym wieku ogrom jego energii idzie na lansowanie swego wizerunku przed kumplami, znajomymi z domu kultury lub na grupie dyskusyjnej, przed dziewczynami. Ułomek komunikacyjny w nas się wzmacnia. Ale można go zwalczać. Należy dużo bywać i dużo rozmawiać z różnymi ludźmi, nie bać się wymiany poglądów, inicjować interakcję, które wymuszają odsunięcie ról na dalszy plan. Młody człowiek, który odrywa się od domu i idzie na studia dopiero teraz ma możliwość funkcjonowania w grupie na zasadach innych niż sługa - Pan (dziecko/Rodzic, uczeń/Nauczyciel, wierny/Bóg, gracz/MG).

 

Nie umiemy rozmawiać: skoro młody człowiek najczęściej nie ma okazji aby przysposobić umiejętności asertywnej komunikacji, nie umie rozmawiać na dojrzałym poziomie, lecz ciągle tkwi w sztywnych schematach. Używa trudniejszych słów, terminów, ale dalej śpi w nim ten niedojrzały dzieciak, który za wszelką cenę chce być chwalony i akceptowany przez mamusię i rówieśników z podwórka, który musi udowodnić, że nadaje się na przywódcę grupy i walczyć o to, by cały czas było na jego. Przykłady przeciętnych komentarzy w Onecie obnażają nam skalę zjawiska. Nie umiemy rozmawiać. Walczymy, aby nasze było na wierzchu. Zamiast wyjść od badania i skończyć na stawianiu tezy, lansujemy się poprzez stawianie zdania "które nam się wydaje" i dobieraniu argumentów pod nie. I czekaniu na poklask świadków, jaką celną ripostą retoryczną rozwaliliśmy przeciwnika. Źle pojmowana asertywność zmusza nas zawsze do popierania nie tego, który mówi najmądrzej, lecz tego, którego lubimy najbardziej. Wyłączamy analizę, a wgrywamy tryb "miziania ziomala" i "poplecznika w wojnie o wolność Tybetu". Pary grające w planszówki, które wiecznie się wspierają to tylko przykład podobnego podejścia i braku dystansu. Pyskówki formowe z wyrwanymi z kontekstu cytatami, błędy atrybucji, przenoszenie niechęci osobistych na wszystko, co powie lub zrobi interlokutor, chwyty retoryczne, walka o to, by mieć ostatnie zdanie, wdzięczenie się w komentarzach, skupianie się na ataku bądź obronie, zamiast na porozumieniu i wymianie doświadczeń. Unikanie wyrażania swych opinii, odsuwanie od siebie odpowiedzialności. W czasie gry taka osoba lubi mówić "wolę grać, nie rozmawiać" (nic dziwnego, woli robić to, co potrafi) lub na odwrót mówi chętnie, tyle, że zamiast zainicjować dyskusję o preferencji i stylu gry atakuje inne osoby, wytykając im "błędy". Kaleka komunikacyjny może być czarującym, błyskotliwym gościem, ale nie jest partnerem do normalnej szczerej dyskusji. To dobry materiał na przeciwnika przemawiającego na agorze lub na potulnego baranka, który za wszelką cenę wpasowuje się do grupy i przyjmuje dyktat MG. Wyjątki się zdarzają, ale nie jest ich wiele. Ale pociesze was - uważam, ze im jesteście starsi, tym zdecydowanie wygląda to lepiej. Widzę to po sobie, po relacjach MG, z którymi rozmawiam i na podstawie obserwowania w sferze zawodowej młodych pracowników i nieco już starszych, bardziej obytych. Tym lans "mode on" lub "człowiek karaluch" schodzi na dalszy plan a nieco mocniej uwypukla się pewność siebie, sprzyjająca szczerości i partnerstwu.

 

Gramy przyjacielsko. Ludzie grają z przyjaciółmi dla rozrywki i z wyjątkiem wąskiej grupy, przedkładają utrzymywanie przyjaźni grupowych od "jak najlepszej, ambitniejszej gry". Powiedzenie komuś, że z nim się ciężko gra, gdyż… skutkuje najczęściej obrażeniem się tej osoby i odejściem z grupy. Powiedzenie Mistrzowi Gry " nie lubię jak zabierasz PDki, jeśli nie idziemy tam, gdzie nam sugerujesz" traktowane jest jako "rozwalanie sesji" i często skutkuje fochem MG lub niechęcią do gracza, Jako, że sfera asertywności kuleje, grupy takie nie rozmawiają o trudnych tematach (wspominał o tym Chris Chinn), unikają wyrażania opinii, gdy istnieje choć cień ryzyka, że druga osoba poczuje się urażona (brak reakcji z obawy o urażenie drugiej osoby to źle rozumiana asertywność). I nie bez powodu, ponieważ jako, że jesteśmy tak słabi w umiejętnościach interpersonalnych, każdą uwagę traktujemy jak atak. Zaczynamy się dąsać, irytować, przystępujemy do budowania linii obrony, zamiast po prostu przemyśleć to, co druga osoba powiedziała i powiedzieć "nie zgadzam się z tobą", wyszukujemy czułe punkty i wyciągamy igły by zranić lub ośmieszyć osobę, która odważyła się zwrócić nam uwagę. Wiecie, co mi to przypomina? Grę w siatkówkę, gdzie do grupy włączają się osoby, które totalnie nie potrafią grać. Ledwie odbijają piłkę, nie odbiorą żadnej, psują każdy serw. Wszyscy ich przyjmują z uśmiechem na twarzy (bo to przyjaciel), lecz jeszcze bardziej wszyscy się cieszą, gdy taka osoba nie będzie grać w jego drużynie albo nawet wcale. A teraz pomyślcie, ile razy byliście świadkami, aby ktoś to głośno powiedział tym nowym? Kto się odważył w imię fajniejszej gry w siatkówkę, wystawić przyjaźń na próbę? Dlatego pamiętajmy, gramy w RPG z przyjaciółmi dla rozrywki, nie dla zawodów prowadzenia jak najlepszej sesji. Połowa pytań, jak się komuś coś nie podoba, rozbije się tutaj o mur. Zero zwrotki, bo ktoś wprowadza autocenzurę na krytykę, nie chce mącić i psuć atmosfery. Zatem rozmowa nie będzie szczera tak długo, jak długo będzie paraliżować nas chęć zachowania miłej i dobrej atmosfery w grupie. Na tym punkcie wysiada mnóstwo grup.

 

Okowy ról społecznych. Jako, że jesteśmy tresowani do wbijania się w rolę od najmłodszych lat (szczególnie w konserwatywnym środowisku), nie dziwmy się, że model MG jako Bóg sesji jest tak chętnie adoptowany. Jest bowiem intuicyjny i adekwatny do rozwoju mentalnego graczy. To przedłużenie roli sługa - Pan (uczeń - nauczyciel), gdzie Gracz wciela się w rolę ucznia, a narrator - Mistrza. To we wszechmocnym MG, karzącym i nagradzającym PDKami, w tym znawcy systemu, reguł i portali fantastycznych koncentruje się pełna odpowiedzialność za sesję. Gracz, który akceptuje taki stan rzeczy to modelowy konformista: "gramy w to, co zadecyduje MG", "gramy tak, jak chce MG", "odgrywam tak, jak podoba się mojemu MG", "MG jest wyrocznią", "sesja jest tak dobra, jak MG", "system nie jest potrzebny, bo wszystko zależy przecież od MG". Gracz godzi się na taki podział kompetencji, gdyż mu to jak najbardziej odpowiada. Jest wygodne. W zamian za bierność, MG przygotuje mu przedstawienie. MG może wtedy darować pytań i rozmów, zazwyczaj gracz zdziwi się, że jest w ogóle pytany o zdanie lub skrępowany tym, że musi coś powiedzieć od siebie. Z ust takich graczy, gdy pragniemy z nimi pogadać o sesji padają wtedy nieśmiertelne zwroty: "mi wszystko pasuje", "wszystko jest ok.", "jak ty zadecydujesz", "nie wiem". Jest wielu MG, których bardzo cieszy taki układ, gdyż w ten sposób potwierdzają swój autorytet i domniemane zdolności lidera. Za nimi tez przemawia zwyczajna proza życia - jako, że na ich barkach leży 99% przygotowania i prowadzenia sesji, roszczą sobie prawa do decydującego głosu w sprawie gry.

 

Iluzja egzekwowania umowy. Ustalamy przed grą, że w czasie sesji Paweł nie będzie dzielił włosa na czworo i spowalniał tym samym akcji na wiele godzin rozpatrując "czy iść w lewo, czy w prawo". W czasie gry, przy pierwszym wyborze Paweł zaczyna przeciągać podjecie prostej decyzji, rozpatrując miliony wariantów "Czekajcie, czekajcie! Nie możemy go teraz puścić lasem, gdyż… " Przerywamy, przypominamy, Paweł uważa, ze to nie o to chodzi. Potem sytuacja się powtarza, Paweł twierdzi, że wcale nie przedłuża tylko rozważa najbardziej kluczowa kwestię jaka pojawiła się na tej sesji, ale gracze mają pretensję, że znowu łamie umowę, ten mityczny kontrakt społeczny. I co w związku z tym? Ano i dupa. Bo co może zrobić reszta graczy poza pokazaniem drzwi i powiedzeniem w elokwentny sposób "wynocha, z tobą już nie gramy"? Nic. I najczęściej w takiej sytuacji staje wybór - albo gramy "przyjacielsko" albo pozbywamy się Pawła w imię lepszej gry. Ale jak pozbyć się Pawła, skoro gra z nami jego dziewczyna Asia? Wtedy ona też na pewno odejdzie. Jak pozbyć się starego kumpla, z którym gramy od lat (oczywiście, nową osobę bez skrupułów tutaj jesteśmy w stanie pożegnać)? Heh, prawie jak strofa z Kazika:

 I czy nie zrobi ci różnicy, gdy wyrzucisz z zespołu

Najlepszego przyjaciela z którym byłeś od początku

Tylko właśnie dlatego, że ktoś powiedział słowo

Że na zdjęciach w gazecie wygląda niewyjściowo

Nawet jeśli w końcu zdecydujecie sie odsunąc danego gracza-kumpla poza RPGowego z waszych sesji, to nalge gracze nabierają wody w usta i te decyzje i sposób zakomunikowania tego przesuwaja na MG.Jesli MG odsunie gracza to on będzie tym złym, a nie gracze, którzy siedzili wtedy cicho jak trusie i umywali ręce.

 

 

Umowa społeczna czy różne formy kontraktów działają, pod warunkiem, że potrafimy się komunikować, szanujemy się wzajemnie i nie krępuje nas złe rozumienie asertywności. Dlatego uważam, że w przeciętnej drużynie RPG umowa taka to ciągle ideał. Ale do ideałów warto dążyć, gdyż pozwala nam się wtedy rozwijać.

 

 

Kilka ciekawych tekstów poruszajacych komunikację w druzynie RPG:

 

Budując swój własny domek z kart. Miniartykuł Chrisa Chinna

Rozgrywka RPG jako umowa społeczna. Artykuł Gerarda Heime.

Jak rozmawiać z graczami. Artykuł Karczmarza.  

Dlaczego nie rozmawiamy ze sobą? Blog Karczmarza.

Notatki Kuby z sesji. Ostatnio trafiłem na tego bloga i z zainteresowaniem czytalem relacje MG - gracze i przemyślenia autora. Samo życie. 

 

 

 

 

 

Komentarze


Gruszczy
   
Ocena:
0
Ostatnio widzę ogromny wysyp tych tekstów o rozmowie. Aż trudno mi uwierzyć, że to jest tak ogromny problem, bo wewnątrz grupy jakoś sobie radzimy. Skoro jednak to zjawisko występuje i jest tak powszechne, to pewnie dobrze, że się pojawia.

Co się tyczy jednak pierwszego powodu: Furiath, naprawdę aż tak ciężkie miałeś dzieciństwo? Jeśli chodzi o tego muzyka rockowego, to podejrzewam, że mój ojciec by mi odradzał, bo wie, jakie są moja talenta wokalne. Ale do dziś pamiętam stwierdzenie, że jeśli chcę zostać leśniczym, to mogę zostać leśniczym, a on nie będzie się wtrącał :-P Myślę, że bardzo przejaskrawiasz. Jeśli już gdzieś bym szukał źródła problemu, to w wymienionym przez Ciebie punkcie Gramy przyjacielsko (to jest coś, czego nigdy więcej) i w zwykłym lenistwie. Dużej części graczy odpowiada zrzucenie odpowiedzialności i władzy na narratora.
26-02-2008 16:15
~Hekatonpsychos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ostrzegam, mój komentarz jest wybitnie off-topowy i stanowi nawiązanie raczej do założeń, niż treści samego "felietonu".

> Dalej wychowanie religijne i mentalność konserwatywna. Oj, tutaj już nie ma wolności myśli, tutaj jest dyktat moderowanych dyskusji lub szklanego muru, na którym zatrzymuje się każda rozmowa. Jest tak, a nie inaczej i koniec. Musisz wierzyć. To się czuje. Tresowanie takiej mentalności skutecznie ściąga człowieka w dół, uczy się konformizmu, nie wyrażania głośno swych opinii, nie zadawania trudnych pytań, nie stawiania odważnych tez pod dyskusję, lecz przytakiwania grupie w imię autorytetów, "Moralności" i "Tradycji".

Studiowałem teologię na PAT. Skończyłem filozofię na jednym z tzw. "uniwersytetów katolickich". Mam wszelkie powody, by przypuszczać, że zostałem wyedukowany w duchu "moralności i tradycji".
A tak przy okazji, jestem agnostykiem.

Dyskusje "konserwatystów", o których mowa, nie są ucinane "bo tak". Ten sposób postrzegania jest właściwy "liberalnemu" (używam tego słowa, raczej dla podkreślenia różnicy - nie definicji słownikowej) podejściu. "Konserwatysta" nie będzie dyskutował, PONIEWAŻ ten spór został rozwiązany już wcześniej, a nie dlatego, że jest to temat TABU. Problemem w uświadomieniu sobie tego faktu jest język i wiedza. Etyczny konserwatysta posługuje się innym językiem niż liberał. Inaczej rozstawia "semantyczne słupki" w świadomości. Bez przyswojenia tej prostej w gruncie rzeczy, uwagi, na próżno w cytowanym tekście szukać choćby minimalnego przełożenia na rzeczywistość. Konserwatyzm bowiem wymaga wprawy, ćwiczeń, erudycji i roztropności. Liberalizm natomiast uczy dochodzenia do prawdy poprzez rozmowę, każdorazową dyskusję, wielokrotnie powtarzane argumenty, czy konstrukcje myślowe - choćby wiązało się to z wyważaniem po stokroć wyważonych drzwi.

Nie ma więc braku wolności, jak sugeruje to Furiath. Jest po prostu wolność inaczej pojęta. Wolność rozumiana jako świadomy wybór najlepszego, uprzednio przemyślanego, ocenionego i zweryfikowanego, rozwiązania. A nie jako możliwość wybierania w ogóle.
Pozdrawiam!

PS. Tekst - w kontekście gier fabularnych - super. Gratuluję :-)
26-02-2008 16:18
Zuhar
   
Ocena:
0
Celny tekst. Niestety celny.
26-02-2008 16:20
Furiath
   
Ocena:
0
Gruszczy, widzisz, mam rację bo zastosowałeś błąd atrybucji, pytając czy moje dzieciństwo było ciężkie. :)
Moje dzieciństwo było normalne, czyli krótko mówiąc nie było w nim za wiele miejsca na wyżyny asertywności. Miałem ten plus, że wychowywany byłem w rodzinie bardzo liberalnej, gdzie było miejsce na dyskusję na wiele tematów. Wielu moich znajomych nie miało tego komfortu.

Tekst nie jest pamiętnikiem, tylko przemyśleniami na podstawie świadomych poszukiwań i obserwacji zarówno swoich, jak innych osób.

Re Hekatonpsychos
Widzisz, od razu po sposobie argumentacji widać, że jesteś konserwatystą. :)
Zgodzę się z Tobą, że język konserwatysty i liberała (szczególnie jeśli chodzi o sferę wartości) to dwie różne płaszczyzny.
Nie zgodzę sie jednak z Tobą z tym, że konserwatyzm jest "świadomym" wyborem, a już na pewno przemyślanym. Konserwatyzm bazuje na wierze - osoba wierzy, że przed nim ktoś mądrzejszy już znalazł odpowiedź na dane pytanie i często bezkrytycznie przyjmuje ten autorytet. Liberał dąży do poznania i szukania, choćby otwierał wyważone przed nim drzwi. Bo poznanie przez doświadczenie i osobista konfrontację jest dla niego ważniejsze, niż poznanie przez przyjęcie na wiarę.

Aha, nie będę już dalej kontynuował rozmowy o światopoglądzie czy religii, bo nie o tym jest wpis.
26-02-2008 16:21
Gruszczy
   
Ocena:
0
Gruszczy, widzisz, mam rację

Rozumiem, że tym fragmentem chcesz uargumentować drugi fragment ;-)

Po prawdzie wcale nie interesowało mnie to, w jakiej rodzinie się wychowałeś. Sądzę, jak napisałem później, że ma to znikomy wpływ sposób postrzegania rozgrywki i rozłożenia odpowiedzialności. Najsilniejsze mają lenistwo i pewne przyzwyczajenia, które trudno teraz wyplenić.
26-02-2008 16:43
Furiath
    gruszczy
Ocena:
0
ale te przyzwyczajenia nie biorą się z kosmosu. I gdyby nie były intuicyjne, zostałyby szybko zmodyfikowane. Braki w zakresie komunikacji prócz lenistwa i przyzwyczajeń, o których wspomniałem, uważam, że mają znacznie silniejsze podłoże. Rozmowa w celu znalezienie porozumienia, a nie wygrania, to sztuka, którą trzeba się świadomie uczyć, gdyż ma podstawy społeczne i podobnie jak np. "kreatywność" (o tym dowiedziałem się całkiem niedawno :P ) nie jest wrodzona.
26-02-2008 17:28
KRed
   
Ocena:
0
Coś mi tu nie gra.

Czytam, że problemem jest wychowanie, które nie pozwala na wykształcenie zdolności komunikacyjnych. Aż chciałoby się przeanalizować sesję wychowanków domu dziecka, mających religię i szkołę w głębokim poważaniu. Kto inny, jeśli nie te niezalezne umysły jest w stanie zawrzeć wzorcowy kontrakt przedsesyjny? No ale dosyć żartów ;)

Argumentacja jakoś zachowuje sens, w końcu rodzina, kościół i szkoła szkodliwe są - większość nastolatków czuje to intuicyjnie. Tylko co z osobami nie pasującymi do wzorca? A to czasami ktoś pomimo szkoły, rodziny i religii potrafi rozmawiać. A niekiedy ktoś potrafi krytykować wszystkie nasze dokonania ale nie wyraża opinii o naszej sesji pomimo próśb i namów (pozdrawiam mojego brata :D ).

Chris Chinn, Karczmarz i ja obserwujemy podobne, dosyć powszechne problemy. Jeśli wynikaja one z wychowania to zaryzykuję tezę, że trzeba znacząco przebudować rzeczywistość aby ogół graczy mógł sobie wreszcie szczerze porozmawiać o swoim hobby.
26-02-2008 20:46
Furiath
    Paskud
Ocena:
0
masz wiele racji. To powszechne problemy. Rodzina, szkoła czy religia daje wiele innych bardzo pożytecznych rzeczy, problem w tym, że nie uczą asertywnej komunikacji. A jeśli ktoś już to nabędzie to i tak aby to działało obie strony muszą mieć to wykształcone. A nie tylko jedna, która nadaje, a druga odbiera to jako atak, dziwactwo, czepianie, szuka podtekstów lub drugiego dna.

Bo teoria sobie, życie sobie. Ale próbować zawsze warto, bo w końcu wypracujemy model optymalny. Co nie zmienia, że dużo moich znajomych, którzy próbowali kontraktu, rozmów, analiz itd. w pewnym momencie sygnalizowała mi: to nie działa. ja mówię a traktowany jestem jak człowiek z księżyca ("czego on ode mnie chce?!") lub jak intruz dążacy do kłótni ("skoro mu przeszkadza jak palę podczas sesji, nie będę już z nim grał, bez łaski"). .
26-02-2008 22:20
teaver
   
Ocena:
0
~Hekatonpsychos

Piszesz: "Konserwatysta" nie będzie dyskutował, PONIEWAŻ ten spór został rozwiązany już wcześniej, a nie dlatego, że jest to temat TABU.

I to jest właśnie wielki błąd konserwatyzmu. Panta rei, przyjacielu. Komunikacja zależy od tylu czynników, że nie sposób zakładać jakiekolwiek stałe. A, jak słusznie zauważył Furiath, komunikacja jest umiejętnością, co znaczy, że nie można jej "mieć" bo nie jest cechą. Należy ją wyćwiczyć. Tylko żeby to zrobić potrzebny jest otwarty umysł. Inaczej jedyną możliwą formą komunikacji zostaje monolog.
26-02-2008 23:27
Gerard Heime
   
Ocena:
0
Niestety tekst jest (szczególnie w dwóch pierwszych sekcjach) za bardzo upolityczniony jak na moje gusta. Mimo to udało mi się go przeczytać, i...

Cóż, odnoszę wrażenie, że - jak zauważył Gruszczy - dramatyzujesz. Większość moich erpegowych znajomych zawsze wydawała mi się dojrzała, komunikatywna i bardzo socjalna, a jednak pojawiały się problemy, których nie dało się rozwiązać przy pomocy rozmowy.

Sam skłonny jestem uznać, że najzwyczajniej w świecie rozmowa - choć wspaniałe narzędzie - nie umożliwia poradzenia sobie z wszystkimi problemami. Przy pomocy rozmowy można zidentyfikować i naświetlić problem, niekiedy również nakierować na właściwy (z naszego punktu widzenia) tor, ale jego rozwiązanie często leży tylko i wyłącznie w kwestii osoby lub osób zaangażowanych.

Moja teza, przynajmniej odnosząca się do moich znajomych, brzmi - potrafimy ze sobą rozmawiać, ale nie potrafimy się zmieniać/dostosowywać. Nie jest to, jak rozumiem, błąd w komunikacji?
26-02-2008 23:54
Furiath
    Gerard
Ocena:
0
teraz masz 22 lata. A gdy zaczynałeś przygodę z rpgami, też było tak gładko?
Co do błędu komunikacji - jeśli potraficie zidentyfikować problem (omówić go) lecz nic w kierunku jego rozwiązania nie robicie, gdyż nie potraficie sie dostosować/. zmienić, to rozmowa nie powinna rozwiązać Wam żadnych problemów. Grupa kwituje wtedy wzruszeniem ramionami "tak to już jest", "komu się nie podoba ten nie gra z nami" i tyle.

W sumie celem komunikacji sesyjnej jest jednak zwrotka, która ma coś zmienić "lubię dużo akcji" oznacza "chcę na sesji dużo akcji". Czasem jednak same uświadomienie problemu już może go rozwiązać - np. "strasznie piszczysz jak odgrywasz kobietę NPCke, to nas wybija klimatu" może skłonić MG do zaprzestania piszczenia niewieścim głosem, gdyż dotąd myślał, że jest bardzo przekonujący w takim odgrywaniu niewiasty.
27-02-2008 00:08
Gerard Heime
   
Ocena:
0
Właściwie tak. Może po prostu trafiałem na ludzi, z którymi dobrze mi się porozumiewało, a może miałem mniejsze oczekiwania co do sesji, nie wiem.

Furiath, właśnie nie przemawia do mnie "wzruszanie ramionami" albo wywalanie członków grupy. Oczywiście, część z graczy może po prostu iść w zaparte - wtedy trudno cokolwiek poradzić. Ale niektórzy, wierz mi, mają problemy w dostosowaniu się, ponieważ bagaż przyzwyczajeń, preferencji i uwarunkowań psychicznych sprawia, że bardzo trudno narzucić im sobie inny styl gry czy zachowania.

Anonimowy przykład z ostatniej sesji. Mam graczkę, która nie wczuwa się w konwencję sesji (horror). Dlaczego? Ponieważ autentycznie boi się o swoją postać, silnie utożsamia się ze swoją postacią, gra zachowawczo. Jest przy tym doskonałym MG, który potrafi na własnych sesjach konstruować świetny nastrój grozy. Skąd więc taka różnica? Ponieważ będąc MG może w pełni kontrolować sytuację. Będąc graczem i nie mogąc kontrolować sytuacji, przyjmuje bezpieczną postawę, jaką jest utożsamienie się z postacią i gra nie zgodnie z konwencją, a zgodnie z sobą.

Jestem ciekaw co byś poradził w takiej sytuacji, bo komunikacja jest dobra, chęci są, brakuje tylko pomysłu jak wziąć się za rozwiązywanie problemu.
27-02-2008 00:33
AD.ryan
   
Ocena:
0
Tekst niezly, choc jak zauwazyli poprzednicy okolo erpegowy. Brak mi w nim puenty, calosc podsumowana zostala 4 linijkami, a to malo skoro, jak sam autor pisze, rozmaiwal o tym z innymi. Problem naswietlony, przeanalizowany, ale brak konstruktywnych opcji rozwiazan, choc czytalo sie go milo.

A co do zawodu - mnie w domu zawsze wspierali, nawet w najbardziej debilnych pomyslach, chyba mama jest utylitarystka :D
27-02-2008 00:46
Furiath
    Re Gerard
Ocena:
0
Szczerze, to nie mam pojęcia. Tym bardziej, że niedokłądnie wiem, na czym polega "brak wczuwania sie w konwencje sesji (horror). Czy prawi żarty z Monthy Pythona podczas sesji, czy coś innego?

Możecie zagrać w horror, w którym wywołanie strachu nie jest sprawą nadrzędną tylko snucie opowieści w konwencji i stylistyce horroru - w tym drugim przypadku, postaci mogą być nawet bardzo silne lub jest jakiś myk mechaniczny pozwalający uratować postać w każdej sytuacji (wtedy gracz mniej się boi o postać). Ale jak się domyślam chcecie grać w nWoD i raczej ta opcja nie wchodzi w grę.
27-02-2008 10:19
~Deckard unplugged

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
fajny tekst, że też jeszcze chce Ci się odpalać takie kolubryny ;)

Co do nieporozumień na sesji - nic bardziej mnie nie wkurza, niż nerdowskie debaty z cyklu "Czy szabla z x wieku była robiona z kupy czy siana i dlaczego kąt odchylenia bagnetu miał niebagatelny wpływ na szybkość zachodu słońca nad Adriatykiem" (kto bywa na konwentach ten na pewno spotkał się z takimi debatami trwającymi nieraz i po pół nocy), jakie potrafią się wydarzyć w czasie sesji/spotkania ze znajomymi/ba - nawet w rozmowie na teampeaku z ludźmi na Sieci. Za każdym razem uczestnicy próbują pokazać jacy to są oczytani i dlaczego to oni mają rację - a mnie nadzwyczajniej krew zalewa, gdyż chcę grać albo spać (a w temacie i tak zaufam osobie starszej/pracującej w zawodzie albo źródłu pisanemu).
27-02-2008 18:24
~Hekatonpsychos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
teaver z wdziękiem napisała: i to jest właśnie wielki błąd konserwatyzmu. Panta rei, przyjacielu.

Mimo, że uwielbiam się otaczać pięknymi kobietami, z tym przyjacielem bym się nie rozpędzał na Twoim miejscu ;-)

A nieco poważniej. Wszystko płynie, rzeczywiście, tak napisał kiedyś Heraklit. Nie na tym jednak skończył swą radosną twórczość, bo napisał także między innymi, parafrazując nieco, że "wojna jest celem wszystkiego". Czy z takim twierdzeniem należy dyskutować? Tłumaczyć, wyjaśniać, że może niekoniecznie tak jest. Albo inaczej, czy należy podejmować dialog z osobami widzącymi w postaci Adolfa Hitlera ideał wodza? Albo z osobami niewierzącymi w grawitację, kulistość ziemi, entropię? Podważający wolność człowieka, jako swobodę w podejmowaniu działań dopóki te działania nie zaczną szkodzić innym. Czy - z innej nieco beczki - należy podejmować równoprawny dialog z osobami, które odmawiają praw obywatelskich kobietom? Albo czarym? Albo obrzezanym? Zielonookim?

Raz, czy dwa razy dyskusja z taką osobą może być pouczająca. Ale setny, tysiączny raz? Podejrzewam, że w końcu, nawet największy liberał, powie: dość. Tak samo robi konserwatysta. Tylko w nieco większym zakresie. Nie widzę powodu, dla którego nie miałby dyskutować o informatyzacji, cybernetyzacji, globalizacji, czy innych, stosunkowo nowych zjawiskach. Ale eutanazja, aborcja, czy kara śmierci... cóż, te tematy były wałkowane tysiące razy - i póki co nie pojawiły się zadowalające, z konserwatywnego punktu widzenia, zmienne, które mogłyby podważyć dotychczasowy osąd sytuacji. Tu tkwi różnica - ośmielę się stwierdzić - główna.

P. S. Nie jestem konserwatystą. Mam liberalne podejście do kwestii obyczajowych na przykład. Cenię sobie tradycyjną myśl i szanuję ją w zdecydowanej większości wypadków jej nie podzielając.
27-02-2008 23:01
Furiath
    Deckard
Ocena:
0
trafiłeś w czuły punkt Odwiecznego Problemu Wszystkich Graczy RPG. Od ponad dekady trwają dyskusje o budowie szabli, miecza, wyparowań pancerzy w zależności od typu zadanego ciosu (obuchowy, czy kłutych). Rodzi to kłótnie, wyzwiska, rzucanie cytatami z licznych encyklopedii broni.
28-02-2008 10:39
Darken
    Gratulacje
Ocena:
0
NA polterze pojawiło się coś sensownego i jest to Twojego autorstwa.

Po raz pierwszy dam komukolwiek na polterze masturbacyjne +1.

+1
28-02-2008 21:29
Qball
   
Ocena:
0
Świetny tekst, nawet pomimo nawiazań do codzienności zahaczającej o prowokację do flejmu ;)

Piszesz że na nasze zachowania sesyjne ma wpływ nasze wychowanie. Jestem z rodziny katolickiej. Moja matka jest osobą mocno autorytarną z którą nie sposób się kłócić bo twierdzi że ma zawsze rację. Ja natomiast jestem niewierzący i do tego gotów do rozmów, kompromisów i przyznawania racji jeśli czyjeś argumenty są lepsze od moich. Uwazam więc że trochę naciagasz i dramatyzujesz całą sytuację z komunikacją interpersonalną. Człowiek nie musi wynosić żadnych uwarunkowań z domu, jeśli tego nie chce i nie pasują do niego.

Jeśli miałbym być MG który zachowania na sesji przyjmuje w sposób wyniesiony z domu, bazując na przykładzie osoby "najsilniejszej" w rodzinie, to byłbym MG z którym nie da się grać bo nie da się z nim dyskutować. Ale tak nie jest, czego najlepszym przykładem jest moja drużyna z którą gram od kilku ładnych lat i dalej umiemy się dobrze bawić. Ci ludzie to moi kumple, ale częściej od obaw w stylu "pewnie im się nie podoba ale nic nie mówią bo nie chcą mi psuć dobrego nastroju", mam obawy "widać że sesja im podeszła, pewnie jednak zaraz któryś wbije mi szpilkę pod paznokieć żeby nie było zbyt cukierkowo". Takie zachowanie moje i moich graczy wynika raczej nie ze środowiska w którym się wychowywaliśmy (a wierz mi że te były w niektórych przypadkach diametralnie różne), ale ze środowiska które wybraliśmy żeby się w nim obracać w wieku - powiedzmy - dorosłym.
Wynika też z wzajemnego szacunku do siebie - nie okłamujemy się w imię jakiejś papierowej przyjaźni która może runąć po byle kłótni. Szczerość jest ważna, nawet jeśli zaboli.
Co innego nowi gracze którzy dołączają do drużyny. Z tymi nie jesteśmy tak zżyci, ale staramy się na grunt nowych relacji przenosić nasze stałe zachowania. Nie zawsze wychodzi pozytywnie w całokształcie znajomości i relacji, ale nigdy jeszcze nie doprowadziło do rozwalenia sesji.

Się rozpisałem, heh. W zasadzie chciałem tylko powiedzieć że to fajny art i miło się go czytało :)
28-02-2008 21:56
Furiath
   
Ocena:
0
Qball: czy chcesz powiedzieć, że z domu wyniosłeś umiejętność asertywnej komunikacji?
Bo zaryzykowałbym, że nauczyłeś się tego niezależnie od doświadczeń domowych - inaczej mówiąc "bez wsparcia domu".

Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że jeśli "założenie x nie pasuje do mnie, to jest z gruntu fałszywe lub wyolbrzymione". Metoda "jeśli ja i mój kumpel jest wyjątkiem, to obalam regułę" w naukach społecznych raczej nie ma racji bytu. Przykład: "ja jestem ateistą i mnóstwo moich znajomych też, zatem to gruba przesada, że w Polsce większość stanowią katolicy". To oczywiście totalna bzdura, większość Polaków to katolicy, a to, że obracam sie w takiej a nie innej grupie, tego nie zmieni.

Każde z tych obszarów przeszakdzających nauce asertywnej komunikacji stanowi siłę nacisku, a nie jedyny i ostateczny czynnik determinujący.

I zgoda, im więcej bywamy, im mamy większą wolę do pogadania, jesteśmy wobec siebie bardziej szczerzy - tym jest nam lepiej dogadywać. Ale taka szczerość czasami jest okupiona rozpadem drużyny/ grupy kiedy przyjdzie do wyboru: fajna sesja, czy dobry kumpel?
29-02-2008 09:08

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.